FORUM-NURAS
Froum dla nurkujących i nie tylko ...

OPOWIADANIA NURKOWE - Dlaczego warto umieć ratować ludzi?

Torpeda - 08-03-2013, 03:02
Temat postu: Dlaczego warto umieć ratować ludzi?
Od razu uprzedzam - to nie jest opowiadanie nurkowe. Nie będzie to tez zabawny felieton, jeden z tych, które tu ostatnio wrzucałam.
Tekst dotyczy jednak czynności, która powinna być nam wszystkim bliska - ratownictwa.
Nasze hobby, choć wspaniałe (ale wcale nie przyjemne ;P ) sprawia, że statystycznie mamy znacznie większe szanse, że pewnego dnia znajdziemy się w sytuacji, w której będziemy musieli udzielić komuś pomocy. Możliwe, że będziemy prowadzili akcję resuscytacyjną - czego nie życzę absolutnie nikomu.

Poniżej - w formie felietonu, który opublikowałam też na swoim blogu - macie moje doświadczenia z takiej akcji...i wrażenia z tego, jakie to uczucie być ratowanym. Mam nadzieję, że komuś, kto znajdzie (lub znalazł) się w tak trudnej sytuacji dodadzą trochę sił.
Wpis jest bardzo osobisty, więc proszę Was o wyrozumiałość i odrobinę taktu ;)

Naucz się ratować ludzi!

Ten wpis będzie wyjątkowo osobisty. Do napisania go skłoniły mnie nie tylko ćwiczenia z pierwszej pomocy, które mam teraz w ramach stażu w Grupie Ratownictwa Specjalistycznego, ale też własne przeżycia i towarzyszące im przemyślenia.
Nie będzie tu dokładnych instrukcji jak pomocy udzielać, ponieważ jestem głęboko przekonana, że nic nie zastąpi ćwiczeń. Nie da się za pomocą tekstu przekazać jak dokładnie powinno wyglądać udrożnienie dróg oddechowych, z jaką siłą wykonać masaż serca, jak robić wdech – na tyle lekki, by nie wtłoczyć powietrza do żołądka.
Dlaczego warto uczyć się pierwszej pomocy? Najczęściej spędzamy czas z ludźmi nam bliskimi, więc jeśli będziemy kiedyś świadkami wypadku i będziemy musieli udzielić pierwszej pomocy, to najprawdopodobniej będziemy pomagać komuś znajomemu. Statystyka pokazuje, że najczęściej jest to członek rodziny, w praktyce bywa bardzo różnie.
Ja po kursie pierwszej pomocy wyrobiłam w sobie nawyk noszenia w torebce pary jednorazowych rękawiczek i chusty z ustnikiem do sztucznego oddychania. Tak na wszelki wypadek.

Dwie strony tej samej monety

Każdy z nas może znaleźć się z obu stron, udzielać pomocy jako ratownik, a także ulec wypadkowi i zostać ratowanym. Drugi przypadek może nauczyć nas empatii, dlatego pozwolę sobie od niego zacząć. Osoba, której udzielamy pomocy zazwyczaj jest zdana na naszą łaskę. Jeśli nie oddycha (co oznacza, że nie ma też krążenia, albo wkrótce ono zaniknie), to nie jesteśmy jej w stanie bardziej zaszkodzić. Nie musimy się więc obawiać, że zrobimy jej krzywdę.
Tak ekstremalne przykłady zdarzają się jednak rzadko, znacznie częściej będziemy mieli do czynienia z lżejszymi przypadkami. Znalezienie się w roli poszkodowanego pokazuje nam, jakie to uczucie – ból, strach, bezsilność, oszołomienie. Ratownik, a często jest to ratownik mimo woli, czyli osoba zupełnie przypadkowa – musi wytrzymać ogromny stres, ciążącą na sobie odpowiedzialność, lęk, że chcąc pomóc zrobimy komuś krzywdę, brak przekonania do swoich umiejętności.
Tak się złożyło, że niedawno i w stosunkowo krótkim okresie czasu miałam okazję znaleźć się po obu stronach. Obie opowieści, które znajdą się w tym artykule są dla mnie świeże, osobiste i w dużej mierze wciąż bolesne. Dzieląc się nimi – co nie było dla mnie łatwe - chciałam, żebyśmy udzielając pomocy nigdy nie zapominali, że mamy przed sobą żywego, czującego człowieka, który poza zranionym ciałem ma także uczucia, który poza dobrze założonym opatrunkiem potrzebuje też psychicznego wsparcia.

Żaden moment nie jest dobry
Późny wieczór, w zasadzie w środku nocy, szłam z jednego klubu do drugiego. Czułam jak wypity wcześniej Jack Daniels rozgrzewa krew i szumi lekko w głowie. Słuchałam muzyki lecącej ze słuchawek, przez którą przebijało się stukanie moich niebotycznych, czerwonych szpilek, idealnie pasujących do czarno – czerwonej, dopasowanej sukienki. Pogwizdując „Sympathy for the Devil” Stonesów skręciłam w uliczkę, na której mieścił się klub, do którego zmierzałam.
Po drugiej stronie uliczki zauważyłam kuriera rowerowego, w żółtych, odblaskowych ciuchach. Leżał na chodniku, na samym środku, obok swojego roweru. Minęła go jedna grupka imprezowiczów, zatrzymali się na moment, wybuchli śmiechem i poszli dalej.
„Pewnie sobie jaja robi” – pomyślałam i zaczęłam iść. Zrobiłam ze trzy kroki, gdy dopadły mnie wątpliwości. „A może nie? A może coś mu się stało?”. Przypomniałam sobie wszystkie prowokacje dziennikarskie w podobnym stylu, machnęłam ręką i ruszyłam w stronę klubu. Jeden krok, drugi.. Miarowe stukanie obcasów niosło się echem. Zawróciłam najszybciej jak potrafiłam i podeszłam do leżącego faceta. „Jeśli to prowokacja, a koleś robi sobie jaja, sprzedam mu takiego kopa, że pożałuje” obiecałam w myślach. Przyklękłam, potrząsnęłam nim.
W którym momencie dotarło do mnie, że to nie są żarty? Dopiero, gdy klęcząc, przytykałam ucho do ust leżącego, licząc pod nosem sekundy, a wolną ręką grzebałam w kieszeni płaszcza szukając telefonu. „Nie, tylko nie dziś!” błagałam w myślach.
Działałam trochę jak w transie, ramieniem przytrzymując komórkę i z lodowatym spokojem opowiadając, że mam nieoddychającego kuriera, na skrzyżowaniu ulic, w samym centrum miasta. Jednocześnie wygrzebałam z torebki rękawiczki i zębami rozerwałam plastikowe opakowanie z chustą do sztucznego oddychania. Dyspozytorka odpowiedziała, że natychmiast wysyła karetkę.
Uciśnięcia liczyłam w myślach, ponieważ miałam tak zaciśnięte zęby, że nie mogłabym wypowiedzieć ani słowa. Odchylając głowę i zaciskając palce na nosie poszkodowanego myślałam tylko, żeby zrobić lekki, delikatny wdech. Zawołałam do przechodzących i mijający mnie chłopaków, prosząc o pomoc, ale zmyli się szybciej niż wydawałoby się to możliwe, a ja nie mogłam przerwać akcji, żeby ich gonić. Klnąc pod nosem, odgarniając z czoła mokre od potu włosy, z utęsknieniem wyczekiwałam karetki, której syreny zabrzmiały dla mnie jak wybawienie.
Może to dziwne, ale nie pamiętam twarzy ratowników, którzy wtedy podjechali, mimo, że z jednym rozmawiałam kilkanaście minut. Udzielałam wszystkich informacji, jakich tylko byłam w stanie, kurczowo trzymając się myśli, że jeśli wszystko zrobię bezbłędnie, to cała historia zakończy się dobrze.
Myliłam się. Karetka stała długo. I odjechała w ciszy.
Teraz uważam, że byłam w szoku, kiedy patrzyłam jak odjeżdżają, wiedząc już, że kurier, którego reanimowałam, nie przeżył. Bezmyślnie otrzepałam sukienkę i poszłam do klubu. Byłam jak otępiała, nie czułam żadnych emocji, tylko chłodną pustkę tam, gdzie powinny teraz buzować. Wypiłam dużo za dużo tego wieczora.
Wszystkie negatywne uczucia, które wiązały się z tym wydarzeniem wybuchły zupełnie nieoczekiwanie dużo później, przerastając moje najgorsze wyobrażenia...
Nie minął nawet miesiąc, kiedy znalazłam się po drugiej stronie.

Kiedy silny uścisk chroni przed upadkiem.

Nie będę wnikać w przyczyny wypadku, bowiem nie mają one żadnego znaczenia dla historii. Postaram się tak szczerze jak tylko potrafię, oddać wszystkie uczucia, które towarzyszyły mi w tamtych mrocznych chwilach.
Kiedy karetka przyjechała, byłam już nieprzytomna i straciłam dużo krwi. Kilka chwil wcześniej walczyłam o każdą chwilę świadomości z koszmarnym uczuciem, że zaczynam się dusić, że brakuje mi powietrza, a świat przed oczami robi się coraz ciemniejszy i zimniejszy.
Z tej ciemnej, chłodnej ciszy wyrwały mnie głosy. Głośne, natarczywe. Słyszałam, ze ktoś coś do mnie mówi, że pada pytanie. Głos był szorstki, domagał się odpowiedzi, nie pozwalał się ignorować. Zmusił mnie, żeby mrugnąć, otworzyć oczy, choć na chwilę. Mignęły czerwono – pomarańczowe barwy - ubrania ratowników. Ktoś klęczał obok, przypadkowo wplątał dłoń w moje włosy, usłyszałam jak przeklina pod nosem, a potem poczułam dotyk palców na szyi, sprawdzający tętno - niemal parzył, taki wydawał się gorący w otaczającym zimnie.
W karetce znalazłam się błyskawicznie, podnieśli mnie jakbym była lekka jak piórko.
Nie wiedziałam, czy wolę odjechać w łagodną ciemność, czy walczyć dalej, z bólem i trudnościami w oddychaniu, ale siedzący obok ratownik nie pozostawił mi wyboru, zmuszając mnie do rozmowy.
Musiałam syknąć, kiedy zakładali mi opatrunki, odruchowo szarpnąć ręką, bo poczułam, że jeden z nich trzymał mnie mocno, ale w ten specyficzny, dodający otuchy sposób. Tonem, zaskakująco łagodnym i ciepłym, kontrastującym z chłodnym profesjonalizmem działań mówił, że jeszcze chwila, już kończą, zaraz pojedziemy do szpitala. Nie poczułam, kiedy jeden z nich – ten, którego zapamiętałam najlepiej – założył mi wenflon - chociaż zadanie miał mocno utrudnione. Całą drogę musiałam walczyć o zachowanie przytomności, chociaż kusiło, żeby zasnąć – nie czułabym wtedy bólu ani duszenia - ale o ile wcześniej samotną walkę przegrywałam, to teraz przy zmysłach trzymała mnie jedna, jedyna rzecz – cały czas czułam jak siedzący obok ratownik mocno trzyma mnie za przedramię. Nie byłam sama. Nie puścił ani przez chwilę, nie przestawał zmuszać mnie do rozmowy, chociaż z trudem składałam zdania, był obok kiedy jechałam na SOR, kiedy podszedł lekarz. Chciałam podziękować, ale nie zdążyłam. Złapałam tylko jego spojrzenie, kiedy wychodził. Skinął mi głową, stojąc przy drzwiach od gabinetu, jakby rozumiał, co chciałam powiedzieć i nie potrzebował żadnych słów. A potem zniknął.
Nie jest istotne, co działo się dalej, ponieważ chciałam napisać o ratownikach. Skłamałabym pisząc, że byli delikatni – bo nie byli i moim zdaniem absolutnie nie powinni.
Gdybym miała teraz, z perspektywy paru miesięcy oceniać ich pracę – nie zmieniłabym zdania nawet odrobinę. Byli doskonali, a wspomnienie tego bardzo mocnego uścisku towarzyszy mi do dziś.

Przedstawiłam obie historie nie tylko po to, żeby pokazać perspektywę dwóch ról – ratownika i ratowanego. Chciałam też pokazać dwie strony tego, z czym możecie zetknąć się udzielając komuś pomocy. Raz wszystko skończy się dobrze, innym razem nie będziecie mieli tyle szczęścia. Wątpliwości, czy mogłam zrobić coś lepiej, czy dobrze liczyłam uciśnięcia, czy rytm był dobry, czy wdechy były dobre – i uratować życie temu kurierowi – nie przestały mnie dręczyć. Prawdopodobnie nie przestaną nigdy – ale to nie jest aż tak istotne. To cena, którą zapłaciłam za podjętą próbę.
Nigdy za to nie wątpiłam, że było warto. Warto jest próbować i przegrywać setki razy, tylko po to, żeby choć raz uratować komuś życie. Ja swoje zawdzięczam ratownikom.
Jeśli kiedykolwiek znajdziecie się w takiej sytuacji – nie wahajcie się. Na pierwszym miejscu nie stoi wtedy nasze ego, nasz strach, czy też chęć zostania bohaterem. Najważniejszy jest człowiek, który leży przed nami i potrzebuje pomocy.

Piotr Stańczuk - 08-03-2013, 08:22

w ramach post scriptum napisz krótko ile uciśnięć na 1 wdech, bo ja nie pamiętam i sporo osób pewnie też
mmosk - 08-03-2013, 08:50

Piotr Stańczuk napisał/a:
w ramach post scriptum napisz krótko ile uciśnięć na 1 wdech, bo ja nie pamiętam i sporo osób pewnie też

30 i 2, 30 i 2, 30 i 2, 30 i 2 .......... i tak do czasu przyjazdu karetki.....

AkademiaNurkowania - 08-03-2013, 09:32

Piotr Stańczuk napisał/a:
ile uciśnięć na 1 wdech, bo ja nie pamiętam i sporo osób pewnie też

Są dwie wersje: jedna z oddechem, druga bez. Ważne by podjąć jakiekolwiek działanie - choćby nawet miało polegać "tylko" na zadzwonieniu po pomoc.



Warto zapamiętać piosenkę BeeGees z drugiego filmu - jej rytm, to dokładnie rytm masażu serca.

sativ - 08-03-2013, 09:38

Świetny tekst ;)

Pamiętajmy że "shit happens" zawsze jak nie mamy ze sobą skrzętnie wkładanych do portfela rękawiczek i maseczki, bo zabraliśmy inny...

Polecam zakup czegoś w tym stylu:
http://allegro.pl/brelok-...3054488279.html
[ja mam dokładnie ten, po wywaleniu tych plastrów jest miejsce na dorzucenie innej potrzebnej rzeczy której portfel szkodzi ;) ;);)]

Zdecydowałem się na dopinanie każdorazowo do spodni kiedy pewnego razu menel spadł mi z ławki na przystanku nocną porą i mocno sobie uszkodził główkę, a ja oczywiście nie miałem ze sobą nic... I wiecznie pocięte ręce.

lozerka - 08-03-2013, 09:50

tak naprawdę większośc z nas nie nosi przy sobie sprzętu typowo medycznego, ale w sytuacjach tego wymagających trzeba kombinować- zamiast maseczki, rękawiczek- można użyć reklamówki, jakiejś folii, do usztywnien- patyków, przypadkowych desek, do zatamowania krwi- ubran- tzn nie pakować w ranę brudnych szmat, ale zrobić zacisk.

A najważniejsze to- co zostało powiedziane już wyżej- podjąć działania!

Wieśkonur - 08-03-2013, 09:55

lozerka napisał/a:
ale zrobić zacisk

No właśnie, zrobić zacisk (opaska zaciskowa), czy też jedynie ucisk?

Włodek K - 08-03-2013, 10:02

Torpeda napisał/a:

Od razu uprzedzam - to nie jest opowiadanie nurkowe

Dzięki.

lozerka - 08-03-2013, 10:06

Wiesiek, medyk ze mnie żaden, ale powiedziałabym, że zależnie od okoliczności. Ucisk umożliwia kontrolę mocy, jest bardziej kierunkowy, pewnie w wielu przypadkach lepszy. Ale jesli oprócz krwotoku mamy kilka innych problemów np brak oddechu, tetna itp i jesteśmy sami, to na pewno zastosowałabym zacisk.
Torpeda - 08-03-2013, 10:46

Witam z rana :) !
Najpierw, kiedy podchodzimy do nieprzytomnego, to sprawdzamy, czy nic nie grozi nam - potencjalnym ratownikom, a potem sprawdzamy, czy nieprzytomny jest naprawdę nieprzytomny, czy też przysnął na słońcu.
Przysuwając ucho do jego ust sprawdzamy oddech przez 10 sekund - powinniśmy usłyszeć MINIMUM 2 oddechy. Jeśli jest jeden - to jest źle, traktujemy to jakby oddechu nie było wcale.
Przede wszystkim - zanim przystąpimy do akcji - wezwijmy pomoc!
Rytm to 30 uciśnięć i 2 wdechy. CHYBA, że mamy do czynienia z: ofiarą "z wody" (podtopienie), dzieckiem lub ofiarą zaczadzenia - wtedy zaczynamy od 5 wdechów ratowniczych i ponownie przez 10 sekund sprawdzamy czy akcja oddechowa nie powróciła.

Jeśli ofiara jest nieprzytomna i nieoddychająca, nawet jeśli jest ranna, a my jesteśmy sami - to nie opatrujemy ran, tylko nieprzerwanie prowadzimy akcję resuscytacyjną.
Dobrze jest mieć kogoś do pomocy - wtedy sprawa wygląda inaczej.

Opatrunek nakładamy na ranę, jeśli przesiąknie, dokładamy kolejne (nie zdejmując poprzednich). Zacisku używa się bardzo rzadko i w zasadzie lepiej byłoby najpierw zrobić KPP, żeby sięgać do takich metod. KPP to nie EFR, itp, tak dla ścisłości ;)

Voltek - 08-03-2013, 11:03

Torpeda napisał/a:
prowadzimy akcję resuscytacyjną.

Kiedyś to się nazywało jakoś tak inaczej, zwyczajnie, no reanimacja. Co to się porobiło teraz w tym kraju ;-)

Wieśkonur - 08-03-2013, 11:20

lozerka napisał/a:
Ale jesli oprócz krwotoku mamy kilka innych problemów np brak oddechu, tetna itp i jesteśmy sami, to na pewno zastosowałabym zacisk.

W takiej sytuacji zgadzam się w 100% i nie zamierzam polemizować. Jest to dla mnie oczywiste, że lepiej stracić np. kończynę jak życie. Jednak z tego co mi wiadomo, a medyk ze mnie również żaden to jeżeli istnieje taka możliwość, to należy stosować ucisk. Odeszło się o zaciskania powyżej rany. Jeżeli się mylę to proszę o sprostowanie.

lozerka - 08-03-2013, 11:35

a to akurat całkiem mozliwe. Ja informacje o zaciskach powyzej rany w przypadku krwotoku to pamietam jeszcze z takich lekcji, które pewnie tylko najstarsi górale pamiętają- PO ;-) ale tez i pamietam, ze takze wówczas uczono, że nawet stosując taką opaskę, trzeba stale kontrolować stan ukrwienia części poniżej.
A nadto zaznaczam, że pisząc w pierwszym poście o wykorzystaniu czegobądź do tej pomocy, bardziej miałam na myśli owo "czegobądź" niż przemyslałam samą wskazywaną metodę ratowniczą, jako bardziej nowoczesną. Moją intencją było przede wszystkim zwrócenie uwagi na to, żeby działać i mysleć kreatywnie niekoniecznie sie zrażając, że nie mamy sterylnych rękawiczek, czy maseczki jednorazowego użytku,można spróbowac je zastapić.

Crypturgus - 08-03-2013, 12:13

Torpeda napisał/a:
CHYBA, że mamy do czynienia z: ofiarą "z wody" (podtopienie), dzieckiem lub ofiarą zaczadzenia - wtedy zaczynamy od 5 wdechów ratowniczych i ponownie przez 10 sekund sprawdzamy czy akcja oddechowa nie powróciła.


Z tego co się orientuję to 5 wdechów ratowniczych (u dorosłych) stosujemy gdy wiemy, że wypadku doszło na skutek "uduszenia" (nie mam pojęcia jak się to właściwie nazywa). Gdy zatrzymanie akcji serca jest wynikiem zatrzymania oddychania, a nie odwrotnie. Więc nie tylko "z wody", to może być np. w górach ofiara przygnieciona przez śnieg.

Jeśli chodzi o zaciski, to się tego nie stosuje, chyba, że ucisk na nic się zda np. rozerwana tętnica udowa.
Pozdrawiam
Mateusz

Voltek - 08-03-2013, 12:32

Co do opatrunków, to maja uciskać ranę, bo tylko w taki sposób można na szybkiego zatamować/zwolnić wypływ krwi. Trzeba rozróżnić nacisk od nacisku na ranę i opatrunek uciskający na ranę od opaski uciskającej/odcinającej dopływ krwi tętniczej.
Włodek K - 08-03-2013, 12:36

Crypturgus napisał/a:

Z tego co się orientuję to 5 wdechów ratowniczych


To jak będziemy działać w szczegółach nie ma znaczenia gdy mówimy o akcji wykonywanej przez ludzi nie mających pojęcia jak to robić. Standardy ratownicze się zmieniają a w tym wszystkich chodzi o to aby człowiek "z ulicy" nie miał mętliku i wątpliwości czy spóźnił się z oddechem o sekundę czy może miał zacząć od oddechów a może od uciśnięć a może powinien dmuchnąć więcej albo mniej.

Znieczulica czyli obraz naszych własnych zahamowań nie bierze się znikąd.
Ktoś kto podejmuje akcję winien być przekonany że cokolwiek zrobi zrobi to dobrze bo najlepiej jak potrafi.
Zawodowstwa czyli rozróżniania szczegółów i działania według skomplikowanych procedur, możemy spodziewać się po ludziach profesjonalnie do tego przygotowanych np ratowników medycznych, lekarzy, ratowników WOPR, i innych wszechstronnie przeszkolonych z aktualną wiedzą i doświadczeniem ......

Chodzi o to aby człowiek z ulicy przystąpił do akcji tak jak potrafi!
Bez stresu że może coś zepsuć,
Bez stresu że może zaszkodzić i pójdzie do paki.
Z wiarą że czyni to co może aby ratować drugiego człowieka.

Wtedy taki ktoś obojętny z niewiedzy i własnych kompleksów, nie przejdzie obojętnie koło kuriera i pójdzie się bawić bez refleksji że może te kilkanaście sekund zadecydowało by o przeżyciu żółtego rowerzysty.

ptja - 08-03-2013, 12:47

Włodek K napisał/a:
Chodzi o to aby człowiek z ulicy przystąpił do akcji tak jak potrafi!
Bez stresu że może coś zepsuć,
Bez stresu że może zaszkodzić i pójdzie do paki.
Z wiarą że czyni to co może aby ratować drugiego człowieka.


ja jeszcze dodam: "akcja" nie musi oznaczać babrania się z krwią, całowania zaplutego faceta czy ugniatania mu klaty.
Czasem wystarczy podejść, zapytać, co się stało, zadzwonić po karetkę (112 czy 999). Nie każdemu, kto zasłabł na ulicy zaraz przestaje bić serce i zanika oddech - ale może się okazać, że pomoc w porę przed tym go ustrzegła.
Na przykład zawał serca to nie jest coś takiego, że nagle człowiek pada i mówi: serce mi przestaje bić. Nie. Czasem trwa to godzinami zanim potrzebna jest reanimacja.
Pewna bliska mi osoba przeżyła ciężki zawał, bo 2 dni wcześniej usłyszała od lekarza "zawał /.../ nie grozi" i po prostu nie widziała potrzeby wzywania pomocy - aż się okazało, że pomoc musiał wezwać kto inny.
Jeśli widzimy na ulicy kogoś leżącego, to co nam szkodzi podejść i zapytać go, co się stało? Pewnie 9 na 10 razy okaże się, że gość jest pijany "w trupa". I trudno, dużo nas kosztowało sprawdzić? Ja tak w każdym razie robię i parę razy zdarzyło mi się wzywać karetkę i do krwawiących i do tych bez naruszeń powłok skórnych.

Pawel_B - 08-03-2013, 12:47

Crypturgus napisał/a:
Z tego co się orientuję to 5 wdechów ratowniczych (u dorosłych) stosujemy gdy wiemy, że wypadku doszło na skutek "uduszenia" (nie mam pojęcia jak się to właściwie nazywa). Gdy zatrzymanie akcji serca jest wynikiem zatrzymania oddychania, a nie odwrotnie. Więc nie tylko "z wody", to może być np. w górach ofiara przygnieciona przez śnieg.


Dotyczy to również wisielca. Nie żartuję.

Torpeda - 08-03-2013, 13:04

Tak, zapomniałam dopisać :)

Włodek dobrze napisał - najważniejsze żeby przeciętny człowiek miał pojęcie jak udzielić pomocy i nie bał się, że zrobi coś źle i będzie za to odpowiadał przed sądem.

Szkoda też trochę, że tak mało uwagi poświęca się stresowi powypadkowemu, który dotyka ratownika. Na własnej skórze przekonałam się, że nie należy bagatelizować problemu...

Crypturgus - 08-03-2013, 13:12

Pawel_B napisał/a:
Crypturgus napisał/a:
Z tego co się orientuję to 5 wdechów ratowniczych (u dorosłych) stosujemy gdy wiemy, że wypadku doszło na skutek "uduszenia" (nie mam pojęcia jak się to właściwie nazywa). Gdy zatrzymanie akcji serca jest wynikiem zatrzymania oddychania, a nie odwrotnie. Więc nie tylko "z wody", to może być np. w górach ofiara przygnieciona przez śnieg.


Dotyczy to również wisielca. Nie żartuję.


Nie wiedziałem jak to ładnie ubrać w słowa.


Moim zdaniem, skromnym, szkolenie z podstaw pierwszej pomocy powinno być elementem każdych studiów, najlepiej na ostatnich latach gdy ludzie są ciut dojrzalsi. Obowiązkowe i trudne do zaliczenia. Po to aby np. nie przejść obok leżącego gościa na ulicy, bo to nie mój problem.

Jakieś 5 lat temu gdy wracałem ze sklepu przede mną szedł chłopak, nagle zaczął się zataczać, powłóczyć nogami. Pomyślałem sobie "Ale się gość zrobił", gdy nagle, tuż przed przejściem dla pieszych gość się wywraca. Podbiegam i pytam co jest, zdążył tylko powiedzieć "Mam padaczkę". Przeraziłem się. "Co mam robić, jak mu pomóc, na PO tego uczyli... Wieki temu... Wiem tylko, że mam mu głowę trzymać żeby i pilnować żeby sobie krzywdy nie zrobił". Nie pamiętam co to było, ale coś miękkiego podłożyłem mu pod głowę (chyba but), przytrzymałem i po chwili atak ustał. Gość powoli wstał, podziękował. Zapytałem czy nie potrzebuje jeszcze pomocy, czy nie odprowadzić go do domu czy coś w ten deseń. Powiedział, że już jest ok, jeszcze na drogę dałem mu wodę mineralną - pić mu się chciało i poszedłem w swoją stronę. Do dziś pamiętam moje przerażenie, bezradność wynikającą z niewiedzy. To był "łatwy" przypadek, ale nie próbuje nawet myśleć co by było gdyby...

Od tego czasu trochę czytałem, rozmawiałem, ale, wstyd się przyznać, na kursie pierwszej pomocy jeszcze nie byłem. To chyba dobry moment by się za to zabrać.

Voltek - 08-03-2013, 13:21

Torpeda napisał/a:
Szkoda też trochę, że tak mało uwagi poświęca się stresowi powypadkowemu, który dotyka ratownika. Na własnej skórze przekonałam się, że nie należy bagatelizować problemu...

jak najbardziej, to nie bagatela. Kiedyś takiemu jednemu chciałem pomóc. Myślałem że rzygnę dalej niż widzę. Skończyło się na przewróceniu go na bok, bo mu z zakąsek wulkan wychodził, a tak popłynęło rzeką ;-) Wsiadłem do auta i odjechałem. Traumę przeżyłem 500 metrów dalej, ale wtedy to się jeszcze szok nazywał. Zatrzymało mnie takich trzech, co to jeden pisał, drugi czytał, a trzeci zadawał pytania. Za nic do nich nie docierało, ze śmierdzę z powodu miękkiego serca. Nic, tylko kazali mi wyjawić tajemnicę, niby po czym to balon nie wykazuje? Grożono mi, że zawiozą na dołek i zapomną zapisać to w papierach. Cale szczęście, ze kumple podjechali i trochę kibiców się zrobiło mimo nocki to mnie pościli i jeszcze zdarzyłem utopić tę traumę ;)

Włodek K - 08-03-2013, 13:32

Cytat:
Moim zdaniem, skromnym, szkolenie z podstaw pierwszej pomocy powinno być elementem każdych studiów

Powinno być elementem całego procesu edukacji od przedszkola do edukacji pracowniczej. Oczywiście na odpowiednim poziomie jako całkiem poważny element edukacji.

Nie jest niestety a skutki widzimy w koło np kiedyś w trakcie wypadku udzielałem pomocy osobie zaś tłum trąbiących, niecierpliwych kierowców zakłócił mi te czynności ponieważ zasłoniłem autem miejsce zdarzenia i nie mogli przejechać i pewnie popatrzyć.
Osoba wyrzucona z auta na zewnątrz traciła właśnie przytomność i musiałem ją zmuszać do nie zaśnięcia.

Takiej nieświadomości populacji nie da się zmienić jednym hasłem.

[ Dodano: 08-03-2013, 13:38 ]
Torpeda napisał/a:

Szkoda też trochę, że tak mało uwagi poświęca się stresowi powypadkowemu, który dotyka ratownika. Na własnej skórze przekonałam się, że nie należy bagatelizować problemu...


Nie należy bagatelizować problemu. Ale się bagatelizuje w sposób systemowy.
Problem stresu i jego długofalowych skutków dotyka całą masę ratowników i ludzi działających na styku tragedii ludzkich. To że w Twoim przypadku skułaś się po, jest właśnie takim skutkiem. Wiem że to jeden ze sposobów zapomnienia o tym czego się doświadczyło w trakcie działań tzw służb ratowniczych. Taka szybka zwykła ucieczka wynikająca z przerostu problemu poza zwykły poziom adaptacji.

[ Dodano: 08-03-2013, 13:43 ]
Voltek napisał/a:
Wsiadłem do auta i odjechałem. Traumę przeżyłem 500 metrów dalej, ale wtedy to się jeszcze szok nazywał. Zatrzymało mnie takich trzech, co to jeden pisał, drugi czytał, a trzeci zadawał pytania. Za nic do nich nie docierało, ze śmierdzę z powodu miękkiego serca. Nic, tylko kazali mi wyjawić tajemnicę, niby po czym to balon nie wykazuje? Grożono mi, że zawiozą na dołek i zapomną zapisać to w papierach. Cale szczęście, ze kumple podjechali i trochę kibiców się zrobiło mimo nocki to mnie pościli i jeszcze zdarzyłem utopić tę traumę ;)


To chyba zwykły sposób działania tych którzy winni rozumieć tle problemy. Kiedyś pijany koleś lekko przywalił w słupek tak ze nie mógł odjechać koło wpadło w dołek. Dzwonię na 112 a koleś mnie wypytuje o to czy znam go czy jest moją rodziną i czy aby na pewno wiem że on jest pijany. Kur--- zrypałem kolesia ze 112 i pojechałem dalej mając w tyłku pijanego kolesia łażącego po drodze.
Potrafią zniechęcić do udzielania się.

lozerka - 08-03-2013, 14:12

ptja napisał/a:
Jeśli widzimy na ulicy kogoś leżącego, to co nam szkodzi podejść i zapytać go, co się stało? Pewnie 9 na 10 razy okaże się, że gość jest pijany "w trupa". I trudno, dużo nas kosztowało sprawdzić?


tym bardziej, że ten pijany w trupa też może potrzebować pomocy. Moje psy, z którymi włóczę się dość często po okolicznych lasach, łąkach, czy poligonach, dośc regularnie "wydłubują " takich neptyków z krzaczorów, a zdarzało się to także mocno późnym wieczorem, gdy temperatura mocno spadała, a człowiek był mocno niekontaktowy i mocno daleko od wszelkiej cywilizacji. I chociaż ich słowa po przebudzeniu nie wyrażają miłości do całego świata -a już na pewno nie do budzącego ;-) -to jednak warto się narazić na te parę k..wów ;-)

A co braku reakcji, to największe moje zadziwienie wzbudziła sytuacja, gdy takiż pijany tuptuś, z własnymi butami pod głową ułożył się przy płocie tuz przy bramce wejściowej na spory rynek w moim mieście - w dzień targowy, a więc młyn okrutny. Zapytałam najbliższego straganiarza - leżał od godziny. I pewnie nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie to, ze był środek zimy, jakieś -15, a człowiek leżał nie budząc niczyjego zainteresowania na ziemi, a raczej lodzie. Gdy policjanci przyjechali po moim wezwaniu, ledwo go dobudzili.

Torpeda - 08-03-2013, 16:17

Włodek K napisał/a:

[ Dodano: 08-03-2013, 13:38 ]
Torpeda napisał/a:

Szkoda też trochę, że tak mało uwagi poświęca się stresowi powypadkowemu, który dotyka ratownika. Na własnej skórze przekonałam się, że nie należy bagatelizować problemu...


To że w Twoim przypadku skułaś się po, jest właśnie takim skutkiem. Wiem że to jeden ze sposobów zapomnienia o tym czego się doświadczyło w trakcie działań tzw służb ratowniczych. Taka szybka zwykła ucieczka wynikająca z przerostu problemu poza zwykły poziom adaptacji.


Nadmiar Jacków D. to akurat był drobiazg w porównaniu do późniejszych efektów stresu, które mnie dopadły. Gdyby jedynym efektem było tylko wypicie większej ilości łychy, to machnęłabym na problem ręką. Bardzo długo trwało zanim komukolwiek powiedziałam, że prowadziłam taką akcję, a dopiero niedawno byłam w stanie przyznać, że mój kurier nie przeżył. Duszenie tego w sobie kosztowało mnie zajebiście dużo i mam nadzieję, że już nigdy nie doprowadzę się do takiego psychicznego stanu.

To było dla mnie w dużej mierze motywacja, żeby [pojawić się na rekrutacji do grupy ratownictwa specjalistycznego przy OSP. Ku własnemu zaskoczeniu dostałam się... Czuję się jakbym ponownie wskoczyłam an siodło po bolesnym upadku z konia. Opór (psychiczny) jest, ale nie chcę wymiękać, bo wiem, że dobrze mi to robi...


BTW. facet w poszarpanym ubraniu, cuchnący alkoholem, bełkoczący, z rozbieganym wzrokiem... Pijany? Niekoniecznie. Tak samo będzie wyglądał cukrzyk - o tym warto pamiętać, zanim machniemy ręką i pójdziemy dalej.

Nuroslaw - 08-03-2013, 21:26

jeśli mówimy o stresie - najgorsze co może spotkać ratownika, to nadzwyczajna, szybka pomoc dziecku. Nie jakiemuś, ale doskonale znanemu, w rodzinie albo własnemu.
Ta sytuacja często przerasta najzimniejszego ratownika. Dopóki nie miałem własnych, to nie do końca rozumiałem jaka to różnica.

Dycha - 10-03-2013, 12:13

zgadza się, stres ratownika to powazna sprawa. Ale nie k ażdy ratownik po traumatycznych doznaniach posiada wsparcie psychologiczne, o którym się tak głośno trąbi.

- wyciąganie ludzi z samochodu z dna kanału portowego i widok podrapanej podsufitówki- wrażenia bezcenne. (na szczęście nie moje własne)
Czy była rozmowa z psychologiem? - nie było. Nie wszędzie (na świecie) opieka psychologa jest praktykowana. Powyższa akcja była w Danii.

Podczas akcji poszkodowanej osobie należy zapewnić również opiekę psychologiczną, która jest tak samo ważna jak samo udzielenie kwalifikowanej pomocy. a najgłupsze co można zrobić to od razu po wypadku powiadamienie rodziców ofiary. Nie dość, że trzeba się szarpać w akcji to jeszcze z rodziną denata.
Ale najwspanialsze chwile są wtedy gdy usłyszysz od menela, który rzyga dalej niż widzi, że nie tak się ratuje ludzi i jeszce trzeba się bujać z takim jełopem i pisać sprawozdania etc.

Nie powiem... prokuratura też potrafi być upierdliwa i rozdrapuje delikatne sprawy. A to tylko ludzka psychika.
Rambo też pękł w końcu i miał syndromy jakiejś psuchozy nawet.

llopezor - 11-03-2013, 10:58

Świetny tekst Torpeda.

Dlaczego warto umieć ratować ludzi?
Ponieważ nawet jeśli nie ma dla nich nadziei na ratunek stwierdzi to lekarz. Czasem nasza pomoc w beznadziejnej sytuacji może pomóc innej osobie.

Z życia...
Jakiś wolny dzień od pracy około godzin południowych oglądałem tv lub robiłem coś na komputerze. W bloku nawet jak ktoś trzaśnie drzwiami na korytarzu to dość głośno słychać. Pies szczekający kilka mieszkań wyżej, ktoś gdzieś dalej stłucze talerz to też łatwo rozpoznać. W tej różnorodności dźwięków życia blokowego, które z czasem to nawet udaje się jakoś ignorować i nazywać ciszą dobiega krzyk. Przeraźliwy, głośny wołający o pomoc krzyk kobiety padający niby z daleka ale tak donośny jakby mi ktoś krzyczał nad uchem. Trudno mi jest ten przeszywający krzyk opisać ale ktoś kto go wydawał wykrzesał każdy decybel jaki tylko mógł. Po chwili jasne było, że to sąsiadka 2 piętra wyżej woła o pomoc. Dziwiło mnie tylko zachowanie innych stojących w bezruchu tak jakby „widzieli przez beton” a problem pofatyguje się do nich... Sąsiadka – starsza Pani trzymała swego syna w rękach kilkanaście centymetrów nad ziemią w swoim mieszkaniu. Na ile dźwigała ona jego ciężar a na ile sznur z pętlą na jego szyi nie wiem. Po odcięciu sznura i zdjęciu go z szyi wyraźnie zaznaczone było wgłębienie po nim na około centymetr z sinymi odcieniami. Nie potrafię tego dokładnie opisać ale pamiętam, że towarzyszyło mi cały czas wrażenie, że wisiał już parę ładnych godzin. Widziałem trupa z błagającą o ratunek dla niego jego matki. Wykonywałem masaż serca, sąsiad oddychanie, ktoś inny trzymał matkę, żeby nie przeszkadzała ale żeby cały czas widziała, że go ratujemy. Podświadomie wiedziałem, że dalsza reanimacja nie ma sensu ale powtarzałem sobie, że nie jestem lekarzem więc nie będę oceniał szans – robić swoje, robić to dobrze, dokładnie i do czasu przyjazdu karetki. Wzrok matki, jej płacz i lament zmienił się na dużo spokojniejszy odkąd widziała jak staramy się pomóc jej synowi. Cały czas towarzyszyło mi wrażenie, że bardziej pomagamy jej w tych chwilach. Przyjechało pogotowie i lekarze natychmiast stwierdzili zgon. Pierwsze słowa choć nie pamiętam ich dokładnego brzmienia dały nam do zrozumienia że „wisiał za długo”. Użyto jeszcze defibrylatora ale widziałem po twarzach ratowników, że to chyba bardziej z powodu wykonania procedury. Nie było widać nadziei. W momencie kiedy zaprzestano ratować poszkodowanego a lekarz głośno stwierdził zgon spokojny płacz matki przerodził się ponownie w przeraźliwy krzyk rozpaczy.

Na dany moment zrobiliśmy wszystko co można było zrobić, aby nieść pomóc. Nie jestem lekarzem i uważam, że właśnie dlatego powinniśmy wykonywać pewne czynności ratownicze odruchowo zamiast kombinować, stawiać diagnozę lub oceniać, że nie można więcej pomóc. Poza tym mam wrażenie, że na tamten moment nasza chęć pomocy była bardziej potrzebna tej starszej Pani niż jej synowi ale czy to znaczy że nie było warto?

Kolog - 31-03-2013, 21:16

Tutaj to samo, co na pierwszej stronie, ale w trochę szerszej jakby wersji...

http://www.youtube.com/watch?v=Ff_kalDZfzU

W sumie szkoda, że nie polskich napisów. :-(

Pawel_B - 31-03-2013, 22:26

Bardzo fajne, wydanie z dzieciakami :) . O pierwszej pomocy powinno się mówić nie tylko z dorosłymi.

A tutaj niejako kontynuacja, bardziej szkoleniowo, o ratownictwie w wodzie:

zanurzonawblekicie.pl - naucz się ratować w wodzie

Pozdrawiam, Paweł

Zubol_94 - 09-05-2013, 11:04

Pawel_B napisał/a:
O pierwszej pomocy powinno się mówić nie tylko z dorosłymi
:beer3:
Limoncello - 28-07-2014, 14:10

Czytając Wasze posty, przypomniała mi się pewna sytuacja, w której - wstyd się przyznać - mogłem pomóc, ale nie pomogłem (a może już nie mogłem pomóc?). To było w mieście, pewna kobieta leżała na przejściu dla pieszych bez ruchu, a ja przechodziłem akurat obok tego przejścia. Zupełnie przypadkowo tam się znalazłem, ona leżała jakby martwa, obok niej jej rower, na którym jechała. Albo zasłabła, albo miała zawał, albo coś... Nie wiem, czy żyła. Wyglądało, jakby nie. Nie była potrącona przez samochód. Raczej zasłabła akurat w tym miejscu i spadła gwałtownie z roweru. Miałem przejść chyba przez to przejście, ale w momencie, kiedy ją zobaczyłem, skręciłem w drugą stronę... Miałem jakby pierwszy odruch zrobić coś, podejść, szukać pomocy wśród ludzi, ale wiedziałem też, że jest to sytuacja i takie miejsce w mieście, w którym na pewno ktoś zaraz zareaguje. Więc mówiąc wprost, po prostu umyłem ręce. Patrzyłem, że wielu kierowców, którzy zostali zablokowani przez zdarzenie, też nie wychodziło z aut. To mi uświadomiło, jak bardzo ludzie się boją. Ja osobiście, kiedy tak teraz analizuję sytuację, nie pomogłem, bo: a) wstydziłem się, b) bałem się, że nie będę wiedział, jak tej pomocy udzelić, c) wiedziałem, że ktoś zaraz zareaguje, d) nie chciałem sobie robić problemów. A poza tym byłem w szoku i stresie i trochę w złym nastroju, i stąd tak się zachowałem... OK, można mi zarzucić znieczulicę, dowiedziałem się o sobie złych rzeczy, wiem że następnym razem to mogę być ja itd.... Ale chyba nasza reakcja na takie zdarzenie akurat bardzo zależy od sytuacji, od tego, gdzie to się dzieje, od naszego nastroju, może od charakteru, od tego, czy się czujemy na siłach - nie myślicie?
BitPump - 28-07-2014, 14:46

Limoncello napisał/a:
Ja osobiście, kiedy tak teraz analizuję sytuację, nie pomogłem, bo


Zagadnienie dosyć szczegółowo opisane w psychologii. Z materiałów łatwiejszych w czytaniu np. Robert Cialdini - "niewiedza wielu".

W takich sytuacjach warto zrobić cokolwiek i mieć to "cokolwiek" z góry zaplanowane, bo po pierwszym ruchu będzie łatwiej. Ten pierwszy ruch to może być 112.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group